Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bóg. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bóg. Pokaż wszystkie posty

Nadzieja

Jezus jest twarzą Boga zwróconą w stronę człowieka. Dlatego możemy mówić o czymś, co my, chrześcijanie nazywamy prawdziwą nadzieją. Inna to zupełnie rzecz niż nadzieja ludzka, zwana matką głupich. Ludzka nadzieja, to  oczekiwania i życzenia, połączone z emocjami, które nie mają żadnych szans, by się zamienić w rzeczywistość. Straciłem nadzieję... miałem nadzieję, ale wyszło inaczej...

Nasze oczekiwania idealizują życie i stają się abstrakcją. Każde tworzenie w umyśle scenariusza przyszłości prowadzi do poczucia zawodu. W rezultacie człowiek nie potrafi cieszyć się nawet dobrymi rzeczami, ponieważ spodziewał się (miał niby nadzieję) czegoś innego. 

Nie ma to nic wspólnego z prawdziwą nadzieją, która zamiast rozczarowania, przynosi spokój. Dramat ludzkiej nadziei polega na tym, że od początku nie jest to nadzieja.
Oto uniwersalna prawda biblijna: Jezus jest jedynym źródłem nadziei, oraz tym, który sam ją daje człowiekowi. To jest odpowiedź chrześcijaństwa na pytanie, jak posiąść prawdziwą nadzieję na teraz i na potem? Jak ją wzbudzić? 

Jedyne co możemy, to pragnąć, ufać i otwierać życie na duchowe doświadczanie Pana Jezusa. Nie możemy sami się uratować, sami zmienić swojego położenia. Nie możemy sami wypracować w sobie nadziei zbawienia, tak też w grzesznym poznawaniu naszych upadłych umysłów nie możemy wypracować sami wiedzy o Bogu. 

Tylko sam Bóg zbawia i sam Bóg objawia siebie. Nie mamy możliwości wzbudzenia w sobie takiej nadziei. Fakt, że znamy Boga jest Jego dziełem, nie naszym. Klarowność i pewność z jaką Go znamy pochodzi tylko od Niego. 
Możliwość na podstawie której dochodzi do tej realizacji nadziei opiera się na Jego boskiej mocy. Tylko dzięki Bożej łasce Bóg staje się poznawalny. Ani teologia, ani tradycja nie dają nam poznania Boga. 

Wysiłkiem ludzkim Bóg nie jest poznany jako Bóg. To, co jest uznawane „Bogiem” jest tak naprawdę człowiekiem. 
To, co należy do naturalnego życia nie jest prawdziwie Bogiem. A to, co przyszło do nas od Boga, nie jest z nas. 
Karl Barth pisze, że Bóg jawi się nam w postaci „wielkiego ale”, w jaskrawej sprzeczności z naszą próbą poznania Go poza łaską.  

Nie mamy dostępu do boskiego niedostępnego światła inaczej niż przez Boga oświecającego ciemność naszego upadłego rozumu. Kwintesencją wiary i nadziei jest Bóg, który objawia Siebie w Jezusie. On nas budzi ze snu, On podnosi nas do życia wiecznego. On karmi nadzieją, która nie przeminie. Jego miłosierdzie gwarantuje, że będziemy na zawsze bezpieczni.  


Jeśli uważnie przeczytamy Rzymian 5,1-5, to możemy dostrzec całą Trójcę zaangażowaną w transmitowanie  nadziei, z nieba na ziemię. Nawet przeciwności stają się pomocne w jej umacnianiu. Jezusowa nadzieja zrodzona jest z miłości, nie ze strachu przed karą boską, piekłem, potępieniem. Stoi za nią największa miłość, w której wszyscy możemy się zanurzyć. Tam, gdzie jest przeżywanie Jego miłości, zaraz pojawia się prawdziwa nadzieja. 

Kościelna arytmia

Człowiek to istota jednocześnie duchowa i fizyczna. Dlatego posiadamy rożnego rodzaju głody - głód pożywienia, piękna, więzi z innymi ludźmi, stworzeniami i Bogiem. Istnieje również w człowieku coś takiego, jak głód zmiany. Pochodzi on z naturalnych procesów rozwoju życia. Mówimy, że dziecko się rozwija, czyli dąży do zmian. Od przewracania się na brzuszek, raczkowania, do samodzielnego chodzenia, biegania i wspinania się na szczyty drabinek na placu zabaw. 


Zmiana jest konieczna, w takim stopniu jak regularne odżywianie. Jednak ludzkie głody nie posiadają naturalnej granicy bezpieczeństwa. Konieczność jedzenia może zamienić się w obżarstwo lub anoreksję. Głód seksualny może doprowadzić do rozwiązłości. Głód więzi może się skończyć manipulacją. Tak samo możemy powiedzieć, że istnieje w obszarze zmian patologiczny głód absolutnej nowości. 


Oznacza to, że zachwiana zostaje naturalna równowaga między tym, co znane z przeszłości, a dążeniem do nowych celów. Stwórca dając człowiekowi rożnego rodzaju „głody” zatroszczył się o to, by równoważyć je potrzebą stałości. Połączenie zmiany i stałości możemy nazwać rytmem życia. Takim rytmem cechuje się małżeństwo, pory roku, cykl dnia i nocy, a w szerszej perspektywie ludzkie pokolenia. Kościół również cechuje się pewnym potrzebnym rytmem. 


Każda arytmia stanowi zagrożenie. Głód absolutnej nowości w małżeństwie bez docenienia tego, co stare i dobre prowadzi do zdrady. W Kościele efektem takiej żądzy nowości są bolesne podziały. Zwykle powtarza się do znudzenia ten sam argument, że to, co w Kościele stare jest beznadziejne, nieaktualne i musi być zastąpione czymś zupełnie nowym, świeżym, cudownie odkrywczym. 


Stwórca obdarzył nas szczęściem na drodze rytmu. Każdy dzień jest nowy, a zarazem stary. Każdy posiłek jest nowy, ale oparty na starych, znanych nam składnikach. Każdego roku przychodzi nowa wiosna, ale wszystko w niej jest stare jak świat. Kluczem do szczęścia (i zdrowia Kościoła) nie jest ślepa pogoń za nowością, ale mądre dążenie do zmian przy jednoczesnym rozkochaniu się w tym wszystkim, co pachnie starością. Tak, jak obżarstwo prowadzi do coraz mniejszej przyjemności jedzenia, tak samo głód absolutnej nowości w kontekście Kościoła doprowadza do zaburzeń. Pojawia się, między innymi, brak wdzięczności i satysfakcji, zgodnie z zasadą stale rosnącego pragnienia stale malejącej przyjemności. 


To pożądanie zmian wypatrzyło znaczenie stabilności. Ludzie traktują przyszłość jak ziemię obiecaną, zapominając, że już w niej żyją. Przyszłość nie jest wyjątkowym prezentem dla kilku bystrych. Przyszłość osiąga każdy, z prędkością sześćdziesięciu minut na godzinę. Osiągamy ją tylko i wyłącznie dzięki temu, że mieliśmy dzień wczorajszy. 

Bóg niepojęty

Jak pogodzić ludzką wolność z boskim przeznaczeniem? Bożą miłość z Jego sprawiedliwością? Boskie miłosierdzie z sądem? Jego dobroć z cierpieniem człowieka? Jak zrozumieć Boże objawienie w Ojcu, Synu i Duchu Świętym? Te i inne teologiczne pytania od wieków zaprzątają wybitne umysły i stają się czasami powodem niesympatycznych podziałów między chrześcijanami. 


Wszędzie tam, gdzie zaczynamy dyskusję o Bogu, chcielibyśmy dojść do prostych konkluzji, przy których moglibyśmy powiedzieć: "Teraz wiem, jak to w rzeczywistości jest!". Taka odpowiedź jest jednak niemożliwa z tego powodu, że ludzkim umysłem zaatakowaliśmy niepojmowalność Stwórcy. 


Nie tylko w ten sposób dopuszczamy się ataku na boskość Boga, ale w dodatku zaczynamy atakować innych wierzących, którzy nie podzielają naszego zdania. Takie definitywne diagnozowanie Boga i drugiego człowieka zawsze kończy się uwstecznieniem. Mimo tego, że dawno minęły czasy inkwizycji, współczesna ostateczna diagnoza prowadzi do tych samych rezultatów, za wyjątkiem publicznego palenia na stosach. 


Niezbędna jest w tym obszarze intelektualna i teologiczna pokora, która polega na powściągliwości w formowaniu ostatecznych wniosków. Ludzki umysł stanowi źródło pokus w takim stopniu jak ciało i emocje. Pokusa ta polega na usilnym pragnieniu zrozumienia Boga i narzuceniu swoich opinii innym. Z jednej strony jesteśmy zobowiązani do intelektualnego wysiłku, a z drugiej strony uczymy się powściągliwości i respektu wobec tajemnicy Stwórcy. 


Wracając do początkowych pytań, musimy z pokorą uznać współistnienie na pozór sprzecznych myśli, obecnych w biblijnej narracji. Na przykład, mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem w pełni wolnym, a równocześnie totalnie zależnym od Stwórcy. W tej pozornej sprzeczności kryje się głęboka harmonia życia. Innym przykładem jest nasza monoteistyczna wiara. Bóg jest jeden, a równocześnie jest potrójną relacją. Z perspektywy Boga takie paradoksy nie stanowią problemu.


Pokora umysłu polega na uznaniu pozytywnej zgodności tego, co sprzeczne. Będąc człowiekiem myślącym i chrześcijaninem, wyznaję, że nie mogę i nie muszę zrozumieć zgodności tych sprzeczności. Powinienem uznać obie przeciwne sobie myśli jako równie prawdziwe i w ten sposób oddać cześć niepojętemu Stwórcy. Tylko Mesjasz, Jezus z Nazaretu potrafi zrozumieć Boga, równocześnie nosząc w sobie człowieczeństwo. 


Pychą byłoby uzurpowanie sobie prawa do tworzenia z tych sprzecznych myśli ostatecznych definicji. Chrześcijanie potrafią się zagalopować, przekraczając granicę w pogoni za tym, by stać się takimi jak Bóg. Pragnąć wiedzieć za dużo, to jak wracać do pierwszego pokuszenia z raju. 


Zamiast chcieć Boga zrozumieć powinniśmy Go po prostu kochać. Jeśli kocham żonę na tyle, na ile ją rozumiem, moja miłość będzie znikoma. Należy kochać Stwórcę i ludzi ponad ludzkie poznanie. Chęć zrozumienia Boga jest niszczącą pokusą. Miłość wobec Boga jest akceptacją Jego tajemnicy i drogą do życia w harmonii. Teraźniejsze sprzeczności staną się kiedyś wiecznym obrazem piękna. 

Odrobina nieba



Co daje nam wiara w Boga? W przeciwieństwie do złodzieja, Jezus oferuje obfitość. Jezus nie kradnie, nie zabija i nie niszczy. Mówiąc twierdząco, obdarowuje, daje życie i naprawia. Złodziej przychodzi, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem, aby owce miały życie – i to życie w obfitości (Jan 10:10). 

Wiara w Boga to więcej strat, czy zysków? 
Czy można powiedzieć, że zawodowy sport to same wyrzeczenia? Straty? To byłby nieprawdziwy obraz życia sportowca. Dla niego to najlepsze życie, jakie można mieć.  

Niektóre systemy społeczne i religijne okradają ludzi z pasji, radości, przestrzeni, samodzielności. Zamykają człowieka w celi przepisów, zwyczajów i zakazów. Posługują się językiem walki, sprzeciwu, wykluczenia. To zdeformowany obraz życia i wiary. Bóg nie jest złodziejem, ale hojnym Ojcem. Nie jest zabójcą, ale dawcą życia. Nie jest niszczycielem, ale lekarzem, ratownikiem. 

Obfitość znaczy rożne rzeczy dla różnych ludzi. Dla niektórych oznacza jedynie kwestie materialne. Dla innych to coś bardziej duchowego, wykraczającego poza świat namacalny, poza nasze zmysły. 

Życiowe potrzeby
Obfitość nie znaczy więcej. Paradoks: Im mamy więcej, tym trudniej o uczucie obfitości. To jak jedzenie słonecznika albo chipsów - im więcej jemy, tym coraz więcej chcemy i tym gorzej się czujemy. (Bynajmniej ja, moje dzieci jeszcze mogą!) Im więcej posiadamy, tym zamiast satysfakcji pojawia się więcej stresu, obowiązków, życie staje się bardziej skomplikowane, trudniejsze. 

Na przykład, marzysz o nowej pralce. (Każdy mężczyzna o tym marzy...) W końcu się decydujesz. I zaczyna się gonitwa: gdzie znaleźć najlepszą? Noce w internecie, transport, przychodzi zarysowana, psuje się programator, potem cieknie, zalewa sąsiadów. A twoje ciśnienie sięga Rysów. Im więcej mamy rzeczy, tym bardziej życie się komplikuje. Materializm prowadzi do dwóch uzależnień - od rzeczy i od zazdrości. Korzystamy z rzeczy, ale nie szukamy w nich spełnienia. Nasze podstawowe potrzeby są zaspokajane. Poprzez pracę, mądre zarządzanie tym, co posiadamy oraz przez relacje, rodzice - dzieci, dorosłe dzieci - starsi rodzice.  

Wartości Królestwa Bożego 
Królestwo Boże to nie pokarm i napój, ale sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym (Rz.14:17).

Czym jest dla nas Królestwo Boże? To cząstka nieba na ziemi. 
To odrobina tego, co było na początku i co będzie kiedyś. 
Wyobraź sobie, że jesteś w restauracji. Siedzisz i czekasz na posiłek. Docierają do ciebie cudowne zapachy. W międzyczasie dostajesz sałatkę, zupkę. Sączysz napój przez słomkę. Coś już jest, ale jeszcze nie wszystko. Główne danie jeszcze nie nadeszło. Dzisiaj wartości nieba nie są jeszcze w pełnym wymiarze. Paweł pisze, że teraz wszystko jest cząstkowe, zamazane. Kiedyś nadejdzie doskonałość (IKor.13:9-12).
Cieszymy się Bożym szalom, ale równocześnie towarzyszy nam niepokój. Cieszymy się Bożą sprawiedliwością, ale równocześnie mamy świadomość niedoskonałości. 
Cieszymy się Bożą miłością, ale równocześnie przeżywamy chwile wyobcowania, złości, nawet nienawiści. Ktoś powie, brakuje nam miłości, serdeczności, jedności. I ma rację. Po tej stronie wieczności, nie mamy jeszcze głównego dania. Dlatego obietnica obfitego życia ma szerszy wymiar - dotyczy nie tylko tego, co teraz ale i tego, co będzie potem.  

Nielimitowana hojność
Czytałem bloga Davida Myersa, krytyka i historyka literatury, który kilka dni temu umarł na raka. Oto jeden z jego ostatnich wpisów: 
"Ponieważ moje biodro zostało zniszczone przez raka, nie mogę grać w piłkę z moimi trzema chłopcami. Nie mogę wziąć na ręce mojej 6 letniej córki. Nie mogę zatańczyć z moją żoną. Nie mogę podróżować. Jednak postanowiłem, że mimo iż nie mogę tak dobrze myśleć jak kiedyś, ale jednak mogę myśleć. Choć nie mogę grać z dziećmi jak kiedyś, jednak mogę się z nimi bawić. Choć nie mogę być poślubiony żonie na zawsze, jak ślubowałem, mogę ciągle być jej mężem tak długo lub krótko ile mi zostało czasu. Tu i teraz, gdy moje życie się kończy, mam ciągle coś, co mogę dać innym, ponieważ Bóg mnie w tym miejscu postawił." 

Nie ma piękniejszej rzeczy, niż mieć tę świadomość, że zawsze mamy coś do zaoferowania innym. Kiedy jesteśmy zdrowi i silni oraz jesteśmy słabi i bezsilni ciągle mamy coś, co możemy dać innym. Choćby ciepłe słowo i uśmiech. 

Eksplozja obfitości powstaje z hojnego życia. Ludzie, którzy gonią za rzeczami mogą być okradani z głębszej, intymnej więzi z Bogiem i ludźmi. Jezus oferuje nam na teraz odrobinę nieba. Im więcej z tej odrobiny damy innym, tym bardziej będziemy szczęśliwi. A kiedyś nadejdzie główne danie. 

 
 

Cud nowego życia


Byłem przy narodzinach czwórki moich dzieci, zemdlałem tylko raz, kiedy rodziła się nasza druga córa (nie, że była brzydka i że nie był to chłopiec:). Narodziny to cud pod każdym względem, cudem jest matka, dzidziuś i to, że ojciec jest w stanie jakoś to przeżyć! 
Jezus powiedział pewnemu człowiekowi, że jeśli się na nowo nie narodzi, nie wejdzie do Królestwa Bożego (Jezus nie mówił o niebie, ale o Królestwie, które obejmuje ziemię i wszechświat). Synonimy duchowego narodzenia to 
nawrócenie
wiara
poznanie prawdy
nowe stworzenie
bycie dzieckiem Bożym
pójście za Jezusem
otrzymanie żywej wody
życie w światłości 
przyjęcie łaski 
posiadanie życia 
Duchowe narodziny to proces, podczas którego przechodzimy od minus do plus. Od niewiary do wiary, od zwątpienia do zaufania, od obojętności do miłości, od duchowej śmierci do duchowego życia. W latach siedemdziesiątych powstała tzw Skala Engela (nazwa wzięła się od nazwiska misjologa). Skala pokazuje czternaście etapów, przez które możemy przechodzić w naszym poszukiwaniu Boga, od całkowitej niewiary aż do dojrzałego naśladowania Jezusa. Przykładem jest historia Apostoła Pawła. W uproszczeniu można ją przedstawić następująco: 

Paweł faryzeusz - wykształcony, gorliwy
Paweł prześladowca - dumny, pewny siebie
Paweł na kolanach - zszokowany, złamany, oślepiony  
Paweł prowadzony za rękę - gotowy się uczyć 
Paweł prowadzący innych - dojrzały naśladowca Jezusa

Zacznijmy od początku. Od miejsca totalnej niewiary, od braku zainteresowania Bogiem. Dzisiaj spotykamy się z nowym ateizmem, reprezentowanym przez autorów piszących antyreligijne książki i winą za większość współczesnych kłopotów świata obarczających religijne systemy. Systemy religijne są rzeczywiście chore i zwykle  przeczące naturze Boga, ale to nie znaczy, że powinniśmy odrzucić wiarę w Boga. Jeden z powszechnie przez nich używanych sloganów brzmi: wiara w Boga jest dla zacofanych i nieoświeconych ludzi. Jakieś sześćdziesiąt lat temu popularna była teoria sekularyzacji, czyli przekonanie, że wiara w Boga osłabnie i całkowicie zaniknie w miarę rozwoju technologicznego. Według tej teorii dzisiaj nie powinno już być religii w krajach wysoko rozwiniętych. Fakty są jednak zupełnie inne, główne religie świata rosną. Chrześcijaństwo eksploduje, w samych tylko Chinach będzie niebawem 500 milionów chrześcijan! Poza tym, coraz większa liczba naukowców uważa się za osoby wierzące w Boga. To znaczy, że nauka i wiara nie muszą się wykluczać, wręcz przeciwnie, mogą się uzupełniać. Uznany naukowiec i teolog Lee Strobel, napisał, kiedyś dzięki nauce stałem się ateistą, a później, paradoksalnie dzięki niej odnalazłem Boga. 
To prawda, że nikt nie udowodnił istnienia Boga, ale nikt też nie udowodnił, że Bóg nie istnieje. Boga nie można przecież dotknąć, powąchać, zmierzyć, nagrać filmik, zrobić Mu zdjęcie. Kiedyś sowiecki astronauta powiedział, byłem w kosmosie i nie ma tam Boga! Jeśli Bóg nie pokazuje się na około ziemskich bilboardach, czy to oznacza, że nie istnieje?
Czy możesz zmierzyć i zważyć miłość? Możesz pokazać swoje myśli? Może lepiej nie... Możesz sfotografować sumienie? A jednak istnieje miłość, myśl, sumienie. Można je wyrazić słowami, zachowaniem, czynem. Wierzymy w sferę niewidzialną, ponieważ jest częścią nas i manifestujemy ją za pomocą zewnętrznych, widzialnych gestów i czynów.  Niektórzy swoje myśli wyrażają za mało, inni za dużo, ale to nie ten temat. Wracając do głównej myśli  - Bóg jest niewidzialny i empirycznie nie podlega badaniu i weryfikacji, ale manifestuje się przez trzy podstawowe źródła: słowa, czyny i osobę. 

Na początku było Słowo... 
Bóg jest doskonale komunikatywny. W obrębie swej boskiej istoty komunikuje się w doskonałej miłości. Ojciec, Syn i Duch Święty trwają w idealnej komunikacji. Również od czasu stworzenia, Bóg komunikował się z człowiekiem. Biblia podaje, że rozmawiał z Adamem i Ewą, z Kainem, z prorokami. Na przykład kiedyś Bóg przemówił do proroka o imieniu Micheasz (lub Micha). 

Słowo WIEKUISTEGO, które doszło do Michy, Morastejczyka, za dni Jotama, Achaza i Chiskjasza, królów Judy, a które zwiastował o Szomronie oraz Jeruszalaim. 
(Księga Micheasza 1:1 NBG)

Doszło, to hebrajskie słowo hajah, które nie oznacza, że Micheasz otrzymał od Boga wiadomość, jak otrzymujemy przez sms, email czy gdy ktoś telefonuje. Raczej oznacza, że to słowo w proroku powstało, zrodziło się w jakiś cudowny, mistyczny sposób. Stało się częścią jego życia (to taka uwaga do tych, którzy twierdzą, że słyszą Boga).  
Biblia jest efektem takiej komunikacji. Jest natchnionym Słowem Bożym, skierowanym do ludzkości. Dlatego możemy powiedzieć, że 
Słowo Boże jest żywe, skuteczne w działaniu i ostrzejsze niż obosieczny miecz. Przenika ono naszą duszę, ducha, myśli i uczucia oraz odsłania nasze prawdziwe motywy oraz pragnienia serca. 
(List do Hebrajczyków 4:12 PSZ)

Bóg manifestuje się poprzez czyny.  
Wszechświat, świat i człowiek są dziełami Boga. 

Bóg okazuje jednak również swój gniew z powodu wszelkiego grzechu i nieprawości ludzi, którzy poprzez swoje złe czyny zaciemniają prawdę. Wiedzą oni, jak można poznać Boga, bo On sam im to pokazał. Od czasów stworzenia bowiem niewidzialne cechy Boga – Jego odwieczną moc i boskość – można dostrzec w Jego dziełach. Nikt więc nie może się wykręcać, mówiąc, że Go nie poznał. Zatem ludzie poznali Boga, ale nie chcieli oddawać Mu czci ani dziękować. Popadli w bezsensowne rozmyślania i pogrążyli swoje serca w ciemnościach. 
(List do Rzymian 1:18-21 PSZ)
Bóg jest najbardziej logicznym wytłumaczeniem sensu życia i istnienia świata. Takie cechy jak miłość, kreatywność, sumienie wskazują na Boga. 
Według praw fizyki istnieje na ziemi kilkanaście stałych, dzięki którym istnieje życie. Wystarczyło by bardzo małe odchylenie jednej z nich, by wszystko runęło. Zbieg okoliczności? A może jest tak, jak pisze Paweł, że ludzie widzą w stworzeniu Boga, ale niektórzy nie chcą się do tego przyznać? Ponieważ przyznanie się wymagałoby wielu praktycznych zmian we własnym życiu. 

Bóg zamanifestował się ostatecznie przez osobę. Słowo stało się ciałem. 
Boga nikt nigdy nie widział, a pokazał Go nam Jedyny Syn – Bóg, który stanowi jedno z Ojcem. 
(Ewangelia Jana 1:18 PSZ)
Bóg przyszedł do nas osobiście. Jezus powiedział, kto widział mnie, widział Boga Ojca. Bóg przyjął ludzkie ciało i pokazał nam jakim Bogiem jest - praktycznie. Pokazał nam czym jest przebaczenie, łaska, pokora, czynienie dobra. 
Jezus udowodnił, że Bóg jest dobry i pełen miłości. Dlatego warto być naśladowcą Jezusa. W ten sposób możemy zbliżyć się do Stwórcy i żyć zgodnie z Jego wolą. 
Zatem argumentem za istnieniem Boga jest Biblia, wszechświat i Mesjasz. Nigdy jednak nie udowodnimy, że Bóg istnieje i to nie jest zadaniem chrześcijan. Naszym celem nie jest udowodnić i przekonać, ale pokazać światu, że Bóg istnieje. 
Bycie ateistą wymaga wiary, ponieważ nie można udowodnić, że Boga nie ma. Można zdecydować, że Go nie ma, ale tego nie da się potwierdzić. To nie jest kwestia typu, czy ziemia jest płaska czy okrągła. Ateizm jest tak samo formą wiary, jak każda religia. Religia to zestaw wierzeń, wyjaśnających sens życia. Dlatego możemy powiedzieć, że ateista też jest na swój sposób osobą religijną. Ateizm jest zatem osobistym wyborem, a nie naukowo udowodnionym faktem. Można nie wierzyć w miłość tylko wtedy, jeśli nigdy się jej osobiście nie przeżyło. 
Ale miłość jest
tak jak jest słońce
deszcz
śpiew ptaków
lody waniliowe 
Bóg