Sercem i rozumem

Niedawno przeczytałem w internecie komentarz, który brzmiał mniej więcej w ten sposób. „Wyższą formą współczesnego człowieka jest człowiek niewierzący, będący kolejnym etapem ewolucji. Czary-mary to powoli przeszłość, jeszcze z 200 czy 300 lat i świat oraz ludzie będą wolni, szczęśliwi i zapanuje pokój. Wybitne jednostki dziś to ateiści”. Najwyraźniej autor tego wpisu chciał przekonać nas do wyższości rozumu nad sercem, wiedzy nad wiarą. 

Blaise Pascal, człowiek nauki i wiary twierdził, że wiara jest oparta na osobistym doświadczeniu Chrystusa. Potrafił też logicznie bronić racji wiary i mówił, że warto wierzyć, ponieważ jeśli wygrasz, zyskujesz wszystko. Jeśli przegrasz, nie tracisz nic. Zakładaj więc, że Bóg jest. 

Boga poznaje serce, a rozum to przeżycie opisuje. Serce ma swoje racje, których rozum nie zna. W efekcie spotkania ze Stwórcą, rozum próbuje nadać sens doświadczeniu wiary. Znaczenie rozumu pochodzi z filozofii greckiej, dla której poznanie było istotą zbawienia. Mesjasz powiedział,  „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli, dalej zaprowadzi”. Poznanie jest więc środkiem, nie celem wiary.  

Duński filozof Soren Kierkegaard twierdził, że poznanie prawdy jest kwestią intensywnego życia wewnętrznego.  
Prawda musi być obiektywną niepewnością, uchwycona i zarazem poszukiwana. Prawda zdążająca do niej. 

Wiara jest skokiem w przepaść boskiej miłości. Jest żarliwą decyzją serca i rozumu. Ostatecznie na ziemi wiara nie ma dowodu. Kierkegaard uważał dowody za wroga wiary. Wymagamy dowodów, gdy tracimy wiarę, jak św. Tomasz. Dowody mogą wzmacniać niewiarę, domagają się bowiem kolejnych i temu poszukiwaniu może nie być końca.    

Wiara żyje wśród wątpliwości i niepewności rozumu. Tworzy 
się pozytywne napięcie w wyniku paradoksu tego, co duchowe i fizyczne. To napięcie jest pokarmem wzmacniającym wiarę i jednocześnie lekarstwem dla chorego na samouwielbienie rozumu. 

Kosube Koyama, japoński misjonarz w Tajlandii, twierdzi, że wiara nie może być ubrana w abstrakcyjne terminy. Potrzebuje prostoty i realności życiowej, mającej znaczenie dla wieśniaka na polu ryżowym i pracownika korporacji. 

C.S. Lewis z upodobaniem pisze o filozofii radości, owej  niewypowiedzianej tęsknocie, pragnieniu, nostalgii. Radość, której nie można w żaden sposób zaspokoić do końca na ziemi (nawet przez miłość), jest dla niego jednym z najwyraźniejszych dowodów na istnienie Boga. Wszystkie nasze pragnienia muszą mieć zatem to samo pochodzenie, jak pragnienia samego Boga. Ludzkie uczucia (wierzących i ateistów) są w Nim zakotwiczone. Można nie wierzyć w Boga, ale każdy wie, co to tęsknota, gniew, żal. 

Stwórca pragnie, abyśmy Go sercem poznawali, abyśmy wierzyli, i to nawet wtedy, gdy w naszym świecie na chwilę zabraknie wyraźnych znaków Jego obecności. Ostatecznie istnieją tylko dwa rodzaje ludzkich postaw. Albo mówimy Bogu: „bądź wola Twoja”, zgadzając się na życie w niepewnej pewności, albo chcemy, żeby przytakiwał ludzkiej arogancji i mówił: „niech ci będzie, że wiesz lepiej”. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz