Ukryty sens cierpienia

Teolog Lesslie Newbigin pisał o obecności „ukrytego Królestwa” przenikającego historię. Sens wiary chrześcijańskiej, często ukryty, z czasem objawia się w życiu społecznym. Dzieje się to za sprawą zmartwychwstałego Chrystusa. Możemy powiedzieć, że ostatecznie wszystko kiedyś będzie mieć sens i znaczenie, nawet jeśli dzisiaj jeszcze tego nie widzimy.

Jedną z kwestii, będącą jak dotąd głęboką tajemnicą jest cierpienie. Należy podejść do problemu cierpienia z dużą pokorą, ponieważ otacza go jakiś sekret. Ukryty sens cierpienia pozostaje w dużej mierze ukryty. 

Prędzej czy później przychodzi w życiu każdego z nas jakieś wydarzenie, spotkanie, osoba, relacja, okoliczność, tragedia, śmierć, z którymi nie umiemy sobie poradzić. 
Dochodzimy do miejsca, w którym kończą się nasze siły, pomysły, ludzkie możliwości. Gdy wiemy, że nic nie wiemy.  

Jesteśmy jak Titanic zderzający się niespodziewanie ze skałą i czujemy, że idziemy na samo dno. Dla ludzi wiary tą „podwodną skałą” może być dorosłe dziecko poza kościołem, separacja, rozwód, przewlekła choroba, trudne relacje, utrata pracy, wypadki losowe.  

Z drugiej strony nie muszą to być aż takie tragedie. Każdy dzień niesie z sobą „własne troski”, jakąś dozę cierpienia.  
Dlaczego tak jest i czy to ma jakiś głębszy sens? 

Na podstawie życia wielu biblijnych i poza biblijnych postaci możemy wywnioskować, że dobrze przyjęte cierpienie jest sposobem pokonywania buntowniczego „ja”, ludzkiego egocentryzmu. Dobra postawa wobec cierpienia prowadzi do zmiany naszego życia i umożliwia przejście do głębszej duchowości. 

To oczywiste, że gdy wszystko idzie po naszej myśli, utwierdzamy się w przekonaniu o własnej świetności.  
Nikt z nas nie decyduje się na trudne zmiany, jeśli nie jesteśmy do tego zmuszeni. Szukamy raczej azylu, pod kocem, przy kominku (piszę akurat późną jesienią). 

Nikt, kto odnosi sukcesy nie ma ochoty zmieniać swojego życia. Jest nam wtedy ze sobą bardzo dobrze. Czujemy się pewnie, pod kontrolą. Gdyby nie bardzo trudne wydarzenia, sami z siebie nie stalibyśmy się innymi ludźmi.  

Człowiek naturalnie dąży do celów na własnych warunkach, a w ten sposób rozrasta się egoizm pod przykrywką duchowości, bohaterstwa, hojności, służby w kościele. 
Wszyscy lubimy mieć pełną kontrolę nad życiem. Jedynie Bóg wie, jak pokonać nasze ego. Niestety nigdy nie odbywa się to bezboleśnie. 

Harde „ja” musi być upokorzone, złamane, rozłożone na łopatki, musi poczuć, że dostaje baty, że umiera. Nikt nie lubi być upokorzonym. Dlatego fizyczna śmierć ma głęboki sens, ponieważ jest największą szansą dla człowieka, by się w końcu poddać i przegrać. 

Nasze życie jest zbyt cenne, by Bóg pozostawił je na pastwę twojego i mojego egoizmu. On coś w nas rozpoczął i obiecał, że doprowadzi to do końca. Efekt kiedyś będzie cudowny. Obecnie dopiero się stajemy. Nie wiemy jeszcze kim będziemy, gdy przejdziemy całą drogę. Nie wiemy kim byśmy byli, gdyby nie droga, którą On nas prowadzi.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz