Na ringu wiary

Praktyka chrześcijańska jest pod ciągłym wpływem dwóch nurtów, które zobrazuję na podstawie dwóch postaci z historii kościoła. Augustyn i Pelagiusz. Są oni jak bokserzy na ringu naszego umysłu. Który zwycięży? Wytyczają kierunek i sposób życia jak znani celebryci. Którego głosu posłuchamy? Budują nowoczesne struktury na fundamencie wiary jak światowej sławy architekci. Którą konstrukcją się zachwycimy? Są skrajnie różni. Wychodzą z innego punktu i dążą w innych kierunkach. 

Augustyn był w młodości hedonistą, imprezowiczem, który nie odmawiał sobie żadnych przyjemności. Żył z kobietą bez ślubu i miał z nią syna. Był sceptykiem i wrogiem chrześcijaństwa. Uwierzył w Chrystusa radykalnie. Stał się kaznodzieją, teologiem, pisarzem, duchowym przywódcą, jedną z najwybitniejszych postaci chrześcijaństwa. Za punkt wyjścia uważał Boże miłosierdzie. Łaskę. Suwerenność Boga. Łaską zbawieni jesteśmy... (Efezjan 2:8-9). Życie polega na zaufaniu wobec Stwórcy, na zachwycie Wszechmocnym, od którego pochodzi zbawienie. 

Pealgiusz był mnichem z Brytanii. Prawdził porządne życie, prawdopodobnie nie popełnił nawet połowy grzechów Augustyna. Był dobrym człowiekim i oddanym chrześcijaninem. Różnił się od Augustyna. Nauczał, że człowiek jest tak silny, niezależny, że może nawet sam z własnej woli całkowicie przestać grzeszyć. Mówił i pisał o dominującym wpływie człowieka na nasz los przy minimalnym lub zerowym wpływie Stwórcy. Za punkt wyjścia obrał ludzki wysiłek, pracę człowieka. Bez pracy nie ma kołaczy. Jeśli chcesz być dobrym chrześcijaninem, trzeba to własnoręcznie wypracować. Został za to potępiony i uznany za heretyka. 

Jak to się ma do naszego życia? Przywództwa? Praktyki wiary? 

Mam wrażenie, że jesteśmy rozdarci między nurtami. Nie potrafimy odpoczywać w łasce. Jesteśmy bardzo zajęci. Nie mamy czasu na osobistą refleksję i modlitwę. Jesteśmy spięci. Zżera nas stres. W głowach uznajemy nurt Augustyna, ale w praktyce naśladujemy Pelagiusza. Mówimy, że Bóg jest suwerenny i wszechmocny, a za chwilę wpadamy w panikę, gdy widzimy wokół siebie problemy. Mamy obsesję na punkcie osiągania - sukcesu, porządku. Chcemy wszystko sami naprawić. Powołujemy kolejne komitety, grupy zadaniowe. Zamieniamy fundament zaufania i łaski w mieszankę ludzkiej woli i moralnego wysiłku. Nikt nas za to nie nazwie heretykami i nie spali na stosie. Jednak ucierpi nasze zdrowie, gdy bez końca będziemy próbować wszystkim pomóc i naprawić cały świat. 

Kłopotem jest paniczna próba ratowania świata. Boimy się, że środowisko chrześcijańskie, które niesie tak dobre wartości, załamie się pod presją świata, skurczy się jeszcze bardziej, jak to ma miejsce w niektórych krajach Europy. Misja staje się koniecznością przetrwania naszego gatunku. W takim wypadku aktywność misyjna jest przejawem braku zaufania w suwerennego i wszechmocnego Stwórcę, który przecież ani na chwilę nie traci kontroli nad historią świata. Pod przykrywką działań misyjnych może odnawiać się koncepcja pelagianizmu. 

Dobrze jest pomagać ludziom, nie dlatego, że Stwórca sobie z tym nie radzi (Pelagiusz), ale dlatego, że motywuje nas boskie miłosierdzie (Augustyn). Życzę nam wszystkim, byśmy potrafili odpoczywać w łasce i płynąć boskim nurtem bez panicznego machania wiosłami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz